Coś się kończy, coś się zaczyna, coś trwa, coś jest w zawieszeniu, są przerwy, są wzloty i są upadki i jest najważniejsze… życie w zgodzie ze sobą i otoczeniem…
Na początku października 2020 roku wzięłam udział w wyzwaniu Fundacji Kobieta Niezależna, którego celem jest zwiększenie dyscypliny, zwiększenie pewności siebie, zwiększenie wiary w siebie, wyrobienie dobrych nawyków, polepszenie zdrowia. Podzielone na cztery etapy wyzwanie, trwa rok. Zasady są jasne, jednakowe dla wszystkich. Z każdym etapem poprzeczka rośnie, ale jeśli trzymasz się wszystkich zasad i robisz wszystko tak jak należy, to na pewno dasz radę zakończyć je sukcesem. Do wyzwania podeszłam na luzie, zakładając, że ile będę w nim oficjalnie to tyle będę 😉
I byłam 9 miesięcy… dlaczego nie 12? Bo mi zbrzydło, przestałam się przykładać, przestałam przestrzegać zasad, robiłam tylko to, czego dokonanie musiałam później udowodnić… po każdym przebiegniętym kilometrze radość bywała chwilowa, trwała najwyżej dzień i przechodziła wraz z myślą, że „dzisiaj/jutro znowu muszę biegać” i wracała znowu na chwilę tuż po kolejnych 5, 7, 8, 10 km… w międzyczasie trwania wyzwania przebiegłam/przetruchtałam/przeszłam zaplanowany półmaraton, co znowu przyniosło mi tylko chwilę radości, bo biegłam jesienią sama, w deszczu z finałem przed domem, a nie wiosną z trzydziestoma pięcioma tysiącami ludzi podczas Mistrzostw Świata w Gdyni z finałem na plaży… nie byłam do niego kompletnie przygotowana, bo termin przesunięto i jakby nie było, zapału zabrakło… i wyszłam z domu na zasadzie „mus to mus”… dużo większą radość przyniosło to mojemu mężowi, bo to on stawia mi oficjalne cele biegowe, które czasami razem, a czasami osobno realizujemy… razem, gdy mu nie zależy na czasie, więc leci ze mną gdzieś z tyłu i mnie pogania, osobno, gdy mu na czasie zależy, a ja go spowalniam…, ale jakby nie było, dystans zaliczony, medal przysłali, odhaczone…
Wracając do wyzwania to większość odpadających czy rezygnujących z różnych powodów uczestników wrzucała na grupę post z małym podsumowaniem czym dla nich było wyzwanie, za co są wdzięczni, co im ono dało… Ja nie wrzuciłam, bo fakt zakończenia wyzwania wielkim halo dla mnie nie jest, ani sukcesem, ani porażką. Tak czuję, bo mi raczej wszystko łatwo przychodzi, podejmuję się rzeczy możliwych do zrealizowania, marzenia mam przyziemne, rozczarowań niewiele…
Zdyscyplinowana byłam, dedlajny dyscyplinują jak nic innego… pewna siebie zwykle też jestem, bywam nieśmiała, ale myślę, że to dodaje kobiecie uroku, więc taka zostanę… wiarę w siebie miewam i nie, ale ma ją mój mąż i silnie mnie nią zaraża… z dobrymi nawykami najtrudniej, nie przekonasz kogoś kto uwielbia słodycze, że cukier to zło, chociaż częściej używam zdrowszych zamienników, albo, że Netflix zabiera mnóstwo cennego czasu? No i? Na zdrowie nie narzekam, ale przyznam, że w życiu nie wyszłabym biegać w zaspach śniegu, w padającym śniegu, deszczu czy lejącym się z nieba żarze…, a tymczasem biegałam w każdych warunkach atmosferycznych, które łaskawie fundowała nam Matka Natura… nauczyłam się idealnie celować w różne okna pogodowe… no i przeleżałabym pewnie całe święta, bo dopadła nas kwarantanna, gdyby nie konieczność robienia kilku tysięcy kroków dziennie w zaciszu domowym… nosiliście kiedyś po jednej sztuce bielizny z suszarki do szafy? No właśnie!
Ponad 1000 km w wyzwaniu zrobione… Jestem wdzięczna za wsparcie i za podziw, który budził mój zapał, zdarzyło się nawet, że to ja kogoś zmotywowałam do ruszenia dupy z kanapy…
Z wyzwaniem pożegnałam się na krótkich wakacjach, które spędziliśmy w doborowym, mieszanym klimatycznie i nie, towarzystwie…
Jestem waleczną osobą! To z wyzwania… Wracam w październiku 2021 i obiecuję trzymać się zasad w 100%… do końca!
Naturalną konsekwencją przerwania wyzwania było zabranie się za coś innego, więc ogarnęłam wstępnie stronę. No normalnie pasmo sukcesów… ociekam, wiecie czym…
Wasza A.
#KochamCiebieBardziej #Ona #Wyzwanie #Spowiedź